Moto kupiłem wczesną wiosną i początkowo jeździłem po mieście, a osiągi sprzętu nie powalały na kolana. Przyspieszenie takie sobie itp. Ale po jednodniowej wycieczce na dystansie 360 km, gdzie pierwsze i ostatnie 90 km miało miejsce na trasie (90-100 km/h) bez przystanków, mój motocykl dostał jakby drugie życie. Początkowo tego nie zauważyłem, dopiero gdy po paru dniach wsiadłem ponownie, zaskoczyła mnie jego żwawość. Ruszanie na światłach jest teraz czystą przyjemnością, wyprzedzanie również. Czuję się tak, jakbym zmienił sprzęt na inny.
Co o tym myślicie? Mogło się coś przedmuchać, czy to raczej efekt placebo?