1000 kilosów zeszło dość szybko, granica w Zgorzelcu - przez chwilę nadzieja - czyżby już otworzyli tę czteropasmówkę ze Zgorzelca do A4?! Ale oczywiście, jeszcze nie. Tzn droga jest już gotowa od pewnego czasu, ale są jakieś kłopoty z rozliczeniami finansowymi na linii lokalni-rząd, no i musi się odbyć oficjalne otwarcie z Tuskiem i Schetyną, i kurde coś nie idzie. W każdym razie słyszałem, że w czasie tej zwłoki zginęło kolejnych 5 osób na odcinku Zgorzelec-A4.
No ale gadu gadu, ja już przed Bolesławcem, planowane dotarcie do domu na jakąś 23.30. Ciemno, ale sucho. Ruch w stronę Wrocławia umiarkowany, gorzej w kierunku granicy. Jadę pustym pasem na prostej, z naprzeciwka kolumna na początku TIR albo i dwa, no i oczywiście dwóch gości zaczyna wyprzedzać "na czołówkę", bo zdążą przecież... No zakląłem bo debilizm, ale nie było tak źle, bo jak uciekłem na swoje pobocze to jeszcze miałem czas zamigać idiotom, a czasem nawet na to czasu nie ma, tylko się człowiek ratuje.
Pierwszy, schował się na swój pas, ja do poziomu TIRa mam jakieś 30 m, ale jadę skrajnie z boku, Tir też skrajnie po swojej stronie, drugi idiota też się spokojnie zmieści. Ale widzę, że tenże zamiast wracać na swój pas wali po skosie prosto na mnie, rów i co tam jeszcze na poboczu było. Szok zaliczyłem że można być takim kretynem, ale reakcje automatyczne: zwód żeby go ominąć z mojej lewej - zostawiam pobocze i uciekam pomiędzy artystę a Kolumnę z naprzeciwka.
Oczywiście po heblach nie mogę dać ostro, bo jak się pośliznę w czasie tego skosu od pobocza to cię wbiję prosto pod koła TIRa. Ale wygląda, że jednak się uda... Niestety, artysta w tym momencie zauważył, że zaraz zaliczy rów i wykonuje kolejny zwrot, tym razem w końcu w kierunku swojego pasa. Tylko, że tym samym ja znowu jestem centralnie na jego trasie...
Zdążyłem już tylko tyle, że kolejnym zwodem nie wjechałem w nich centralnie, ale w sam błotnik (jego prawy). Dzięki czemu nastolatek kierowca, i jego cztery nastoletnie pasażerki nie doświadczyli co to jest jak do auta ładuje się 250 kilo Intrudera... Ja za to po uderzeniu, którego nie pamiętam, zaliczyłem lot, który pamiętam chociaż dość mgliście, trzy odbicia w trakcie i w końcu lądowanie na drodze, lecąc widziałem e wszystkie światła aut z naprzeciwka i taka świadomość w tle gdzie wyląduję. W każdym razie jak znieruchomiałem już na asfalcie, to jak ten sowiecki gieroj ostatnim wysiłkiem starałem się przeturlać w kierunku rowu. Udało mi się obrócić raz, może dwa głowy nie dam. Ale już dobiegali ludzie. Pięcioro nastolatków wyszło bez szwanku. Jedna dziewczyna z kierowcą ciężarówki mnie trzymali, gadali, przykrywali itd. Artysta kierowca jak już wylazł to nic nie mówił, a dyskusję pozostałych słyszałem w tle: "to co robimy? jedziemy dalej?! Zostało 19 minut! Co ja mamie powiem?!" Surrealizm w czystej postaci
No, ale narzekać chyba nie ma co. Bądź co bądź zaliczyłem czołówkę z samochodem i jak widać piszę dzisiaj
Teraz przerwa na reklamę: Zwrócił się dobry kask (Schubert) kurtka (Dainese) spodnie (też) rękawice (takoż) i buty zwłaszcza (TCX). Jak leżałem to byłem przekonany że prawa noga poniżej kolana poszła w drzazgi, ale okazało się że but obronił! Żadnego złamania, tylko potężne stłuczenie prawej kostki, tylko trochę wywichnięte kolana - ale w normie bo gips ich nie wsadzili. I tak z szyną na tej nodze wczoraj ze szpitala wypuścili.
Nawiasem pisząc, jak się okazało że ze mną nie tak źle, to zmieniła się kwalifikacja prawna z wypadku na kolizję drogową i chłopaczek tylko mandat dostał... No ja mu tam nie wróg, ale mam nadzieję, że lekcję zapamięta.