Cały tydzień padało, zacząłem się martwić, że nic nie wyjdzie z jazdy. Wczoraj patrzę w prognozę, hurra, rano ma przestać padać. Telefon do G "no i jak, jedziemy?"
- "jedziemy" - padła odpowiedź.
Umówiliśmy się u mnie.
Rano sprawdzam pogodę, cholera... Pada, ale od południa ma się przejaśniać. Koło 10ej dzwoni G: "ruszam, będę u Ciebie za jakieś 40minut."
Hurra, jedziemy.
Idę do garażu odpalić mojego żółtego szerszenia.
Qrde, nie pali. Akumulator padł. No nie, nie pddam się. Podłączam ładowarkę, może podładuje się do przyjazdu G. Niestety, zakręcił kilka razy i koniec. Niefart.
Kable do aku samochodu. Właśnie się przymierzam kiedy przyjechał G. Z aku samochodu odpalił za raz. Zostawiłem chodzący silnik a my na kawę.
Kawka wypita.. W drogę. G prowadził.
Dojechaliśmy do Truskawia. Okazało się że zgubiłem blachę. Wracamy. Gdzieś udało się znaleźć blachę i to moją. Teraz zrobimy pewnie... powertape, trytytki..
W drogę. Dojechaliśmy do Truskawia, G mówi... "nie masz blachy"...dejavu?
Tym razem poleciała blacha razem z ramką. Wracamy. Bezskutecznie...
No cóż. Nie psujmy sobie dnia głupią tablicą....
Wjeżdżalismy (lightowo) w takie ścieżki, że każdy by je przeoczył. Ale ja miałem przewodnika...
Jedna z takich ścieżek trochę nas zaskoczyła. Po deszczach wszystko rozmokło a nawet porobiły się jakieś jeziora, w których ginęli koleiny.
Dobrze że G jedzie z przodu. On przejedzie to i ja mam szansę.
No i w jednym takim jeziorze (woda powyżej kolan) jechałem prawą stroną czegoś co było kiedyś gruntową drogą, G lewą. On przejechał, ja na swojej stronie zastałem zwisające gałęzie jakiego kolczastego potwora. Koniec drogi tą stroną. Więc chcę przejechać na lewą stronę... Niestety okazało się że jechałem w głębokiej koleinie, próba wyjechania z tego rowu skończyła się spektakularną wywrotką. Wpadłem do jeziora, tylko kask został na wierzchu...
Na najbliższej stacji kawa na rozgrzanie. Cudowny widok min ludzi kiedy wylewasz wodę z butów
Cudowny wyjazd.
Dziękuję G.
Wrrr. Nie mogę dodać zdjęć. Zaraz jeszcze popróbuję