Jadąc spokojnie trasę w pewnym momencie przy wyprzedzaniu nagle poczułem że Bandzior nie wkręca się na obroty, ciągną manetkę a on dojeżdża leniwie do połowy skali i rozpędza się przy tym jak żółw. Pomyślałem że to koniec wahy (jechałem już na ostatkach) i przekręciłem kranik w trakcie jazdy, jednak problem nie ustąpił i bandzior dalej mułowato jechał. Dojechałem na orlen zalałem pełny bak, później zdążyłem wypalić ok połowę i przez cały ten czas problem nie ustąpił. Ponieważ zbliżał się czas przeglądu oddałem moto do serwisu Suzuki. Mechanik wymienił olej, zrobił synchro i czyszczenie gaźników, luz zaworowy, wymienił filtr powietrza, jednak po tych wszystkich zabiegach stan się nie poprawił. Podejrzewałem syf w paliwie, więc mechanik sprawdził jeszcze bak przewody i kranik, stwierdzając że wszystko wygląda super i nie wie do czego można się przyczepić. Jedyna rzecz której nie sprawdzali to sprężanie, ale wg nich "w Bandziorze z tego rocznika niemożliwe żeby coś było nie tak".
Zabrałem go z serwisu i jeżdżę mułowato. W tej chwili motor rozpędza się powolutku, tak do 5-6 tys. i wtedy nagle zrywa, ale nadal ten zryw jest naprawdę daleki od tego co było przed awarią. Chcę go oddać do następnego serwisu ale nie mam bladego pojęcia co to może być, nie chcę żeby robili znowu to samo i drugi raz mnie za to skasowali.
Czy to może być wina modułu zapłonowego? Serwisant twierdzi że gdyby padł moduł to któreś garki w ogóle by nie paliły, a wszystkie palą. Napiszcie czy spotkaliście się z czymś takim bo już nie wiem czego się złapać, a ostatnie dni jeżdżenia mi uciekają